"Mój Torin" - opinia

"Mój Torin"
K. Webster


Stron: 266
Gatunek: obyczajowa, erotyk, Young adult
Wydawnictwo Niezwykłe


Opis wydawcy:
"Jestem dziwadłem, odmieńcem, nigdzie nie pasuję.
Jestem samotna, nikt mnie nie kocha.
Jednak szczęście jest tak blisko, prawie mogę go posmakować.
Aż nagle zjawia się on.
Jest przystojny i bogaty, stanowi uosobienie męskości.
Ma smutne brązowe oczy i niesamowity uśmiech.
I chce, żebym uciekła razem z nim.
Skrywa swoje intencje.
Motywy jego postępowania są niejasne.
Ale ja i tak z nim odchodzę, bo tu nie jestem szczęśliwa.
Jego obietnice są zbyt piękne, by mogły być prawdziwe.
Zamek. Fortuna. I konie.
To wszystko jest zbyt proste.
A w moim życiu nic nigdy nie jest proste.
W czym tkwi haczyk?
Zawsze jest jakiś haczyk."


Dałam się zwieść...
Dałam się uwieść...
Okładce, opisowi, swojemu wyobrażeniu bohaterów jakie powstało w mojej głowie na początku książki...

Czy pisałam kiedyś, że omijam książki z mężczyznami na okładkach, które ociekająs eksem? Tak, a przynajmniej tak mi się wydaje. Chociaż okładka "Mojego Torina" jest bardzo stonowana, a jej wymowa jest delikatna, choć dosyć jednoznaczna.
Czy dałam się uwieść gościowi w kapturze i jego spojrzeniu? Tak. Ale tylko dlatego, że mój umysł stylizację okładki przekształcił na nieco bardziej kojarzącą się z fantastyką i dopiero dokładne wczytanie się w opis i częściowo w pierwszy rozdział sprowadziło mnie na ziemię, jednocześnie wciągając w fabułę.


***

Niewątpliwą zaletą książki jest to, że szybko się ją czyta. Sprawia to lekki, swobodny styl Autorki, chociaż zdarzają się powtórzenia i mało polotu, szczególnie jeśli chodzi o sceny erotyczne (ale o nich troszkę później). Da się wyczuć, że K. Webster ma dużą zdolność do tworzenia zgrabnych, nieskomplikowanych historii. Poza tym "Mój Torin" ma niewielką ilość stron i spokojnie można go przeczytać w dwa popołudnia lub jeden dzień.  Niestety wielkiej chemii między nami nie było i kiedy odkładałam książkę, żeby zająć się domowymi obowiązkami nie ciągnęło mnie specjalnie do niej, a przeżycia  bohaterów nie spędzały mi snu z powiek.

***

Chociaż opowieść posiada więcej bohaterów uwaga Autorki skupiła się tylko na trzech: Casey, Tylerze i Torinie. Pojawiają się jeszcze m.in. opiekun Casey -  Guy, czy służba w domu Tylera. Jeśli chodzi o tych drugich, to ich rola jest marginalna i w zasadzie służą tylko podkreśleniu statusu majątkowego braci Kline. Po początkowych scenach zupełnie o nich zapomniałam i kiedy pojawili się w drugiej części byłam troszkę zaskoczona; w stylu  "ups, faktycznie, przecież była o nich mowa wcześniej".

Casey polubiłam zaraz na początku. Dziewczyna z charakterkiem, ale i głęboko nieszczęśliwa, niekochana, samotna, pragnąca przede wszystkim akceptacji i bezwarunkowej miłości.

"Tyler: Miłość nie jest czymś,  nad czym mamy kontrolę. To ona kontroluje nas. Wypełnia nas i przenika każdą cząsteczkę, aż jesteśmy w stanie żyć tylko nią i czuć ją przez każdą sekundę każdego dnia.
Ja: Brzmi jak choroba. 
Tyler: Nie. Miłość to lek."


Co prawda w miarę zgłębiania się w historię i obserwowanie jak wikła się w relacje, których sama tak do końca nie pojmuje moja sympatia ustąpiła miejsca podejściu bardziej...Bo ja wiem, takiemu bardziej obiektywnemu, ukierunkowanemu na psychologiczne wyjaśnienie jej postępowania. Naprawdę nie chciałam skreślać dziewczyny tylko dlatego, że pożądanie pchało ją do jednego, a do drugiego też coś ciągnęło... Tak czysto obiektywnie nie kupuję tego. I już.

A skoro jestem już przy pożądaniu... Jeśli lubicie erotyki to nie zawiedziecie się, o ile Wasze gusta nie są specjalnie wymagające. Nie gardzę scenami łóżkowymi,  nawet lubię takie  mocniejsze, czemu nie. Pod warunkiem, że ich opisanie odpowiada mojemu gustowi. Niestety K. Webster nie trafiła w moje upodobania. Czytałam lepiej napisane takie sceny, a słownictwo do nich użyte było bardziej wyrafinowane.
Może się czepiam, bo nie moje gusta, ale opis jak Tayler się masturbuje i  to ze szczegółami (wiecie o jakie szczegóły mi chodzi) pobił wszystko. Nie. Nie. I jeszcze raz nie. Gdzie miejsce na działanie wyobraźni? Czy trzeba takich detali, żeby zobaczyć ten obraz na ekranie umysłu? Ano nie. Poza tym, od czego są synonimy? Czy trzeba aż  tylu "kutasów" w tekście? Może to wina tłumaczenia, a może nie, nie znam się na pracy tłumacza, ale wydaje mi się, że i on ma jakieś pole manewru. Niemniej jednak nadmiar szkodzi.

Świetnie wykreowana jest postać Torina. Nieoczywistego i skomplikowanego, uwięzionego w swoim umyśle. Od razu wiedziałam co z nim jest nie tak. Przedstawienie wydarzeń z jego perspektywy jest doskonałym posunięciem. Mogłam zobaczyć świat jego oczami, poznać myśli i emocje, których nie mógł, nie potrafił  pokazać światu zewnętrznemu.

Scena pierwszego śniadania Casey, Torina i Taylera jest wg mnie mistrzostwem. Zdenerwowanie Casey (stuk-stuk-stuk), ekscytacja Torina ("Casey-Casey"), a pomiędzy tym spokojny, jakby nic się nie działo, głos Tylera opowiadający o koniach. Kochani, to trzeba przeczytać, żeby w pełni zrozumieć i docenić.

Tyler - uosobienie spokoju, pozytywnej energii, zrozumienia i współczucia. Kochający starszy brat i opiekun. Ma i wady, jak każdy, dzięki czemu jest bardziej realny. Szkoda, że jego rola jest w tej historii taka, a nie inna.

***

Sam główny wątek jest logiczny i jak najbardziej rzeczywisty, co nie zmienia faktu, że cała historia za bardzo przypomina mi bajkę: oto samotna, biedna dziewczyna, której nikt nie chce i nikt nie kocha trafia do domu bogacza. Żeby to jednego, ale dwóch! Piękni, młodzi  i bogaci do obrzydzenia. Nic dziwnego, że młodziutka Casey trochę się pogubiła. Zastrzeżenia mam co do nagromadzenia w tak niewielkiej pojemnościowo książce nieszczęść, a pożar już moim zdaniem nie był konieczny, jego celem miało być chyba tylko dodanie całości jeszcze większej dramaturgii.

***

Mogę się czepiać bohaterów, wątków, scen, ale ogólnie rzecz ujmując "Mój Torin" to przede wszystkim opowieść o rodzinie, poświęceniu, a nade wszystko potrzebie akceptacji ludzi z problemami czy zaburzeniami, takimi jakimi są. I to opowieść całkiem dobra. Każdy ma prawo do kochania i bycia kochanym. Każdy tego pragnie, nawet jeśli nie może z jakichś względów tego pragnienia uzewnętrznić. Ludzie często oceniają po pozorach i to właśnie pokazuje K. Webster w opowieści o Torinie. 
Na przykładzie Casey możemy zobaczyć jak poświęcenie uwagi, troska i wsparcie potrafią pięknie zaowocować. I chociaż osobiście wolałabym tematy poruszane w "Moim Torinie", np. o skutkach zespołu obstynencyjnego noworodków czy autyzmie wysokofunkcjonujący, poczytać w książce o innym stylu, to nie mogę odmówić jej pewnych zalet.

Podsumowując:
👉"Mój Torin" to całkiem dobrze napisana historia o potrzebie miłości i akceptacji, z ciekawymi kreacjami głównych bohaterów, w szczególności tytułowego Torina. 
👉Nieskomplikowany styl i nieduża objętość sprawiają, że to idealna książka na leniwe, letnie popołudnie.
👉Sporo wydarzeń wyzwalających emocje sprawia, że gdy już sięgnięcie po tę książkę zaciekawi Was i wciągnie w fabułę.
👉Jeśli na dodatek lubicie erotykę w niezbyt wyrafinowanym stylu, to książka tym bardziej się Wam spodoba.


Czy polecam? Dlaczego nie. To nie jest zła historia, ani źle napisana. Jest skierowana na danie Czytelnikowi kilku godzin rozrywki i jeśli ktoś lubi takie utwory będzie zadowolony.

Ja wolę coś bardziej wymagającego, dlatego moja ocena na Lubimy Czytać to 6/10.

Za egzemplarz do recenzji dziękuję Wydawnictwu Niezwykłe.



Komentarze