"A czy wiadomo, co naprawdę tkwi w człowieku? Jakie ciemne strony chowa pod powierzchnią?"
„Sprawa lorda Rosewortha” Małgorzaty Starosty cierpliwie czekała na dogodny moment na wirtualnej półce na Legimi. Gdy tylko zobaczyłam nabór do booktouru u Kryminał na talerzu to nie mogłam odmówić sobie uczestnictwa. I tym sposobem przeczytałam tę powieść dużo szybciej niż nastąpiłoby to, gdybym nie brała udziału w zabawie.
Jeśli miałabym w jednym zdaniu podsumować tę lekturę brzmiałoby ono: było sympatycznie, ale szybko o niej zapomnę. Tłumaczy mnie jedynie to, że ostatnio za mną sporo frapujących zagadek kryminalnych, a ta jest po prostu kolejną z nich.
"SPRAWA LORDA ROSEWORTHA"
Małgorzata Starosta
Stron: 288
Gatunek: kryminał
Wydawnictwo Labreto
*** *** ***
Zostaje zamordowany bogaty lord, który wrogów wcale nie musiałby sobie szukać gdzieś daleko. Czy to było samobójstwo, czy morderstwo? Komu najbardziej zależało na zejściu z tego świata Rosewortha? Wyniki policyjnego dochodzenia gmatwają sprawę jeszcze bardziej, a testament zmarłego dodatkowo komplikuje zagadkę. Nasz główny bohater - Jonathan, zostaje poproszony przez dawną znajomą o rozwiązanie tej sprawy.
Akcja toczy się w bogatej posiadłości, w czasie śmierci lorda w domu przebywało kilka osób, na które pada cień podejrzeń. Do tego mamy koniec lat pięćdziesiątych dwudziestego wieku, co samo w sobie tworzy klimat.
*
Co się tyczy bohaterów to Ruth nie polubiłam, chociaż zrobiła na mnie początkowo sympatyczne wrażenie. Jonathan był spoko, ale męczyła mnie jego żałoba i chociaż finalnie wiem czemu miało to służyć, to nie jest to mój ulubieniec - możliwe, że przyczyna leżała w moich oczekiwaniach, bo nie obejmowały one mierzenia się z bolesnymi stratami i przeżywaniu trudnych emocji. Często za to uśmiechałam się, gdy na scenę wchodziła Joyce Hardcastle.
*
Nie będę ukrywać, że czułam tu echa twórczości Agathy Christie, której powieści w ostatnim czasie odsłuchuję. Absolutnie mi to nie przeszkadzało. Wręcz przeciwnie. W dodatku w pewnym momencie pomyślałam nawet, że „Sprawa lorda…” to ukłon w stronę tej autorki.
Zagadka była całkiem niezła. Dość mocno zagmatwana, niemniej częściowo dobrze obstawiłam, wiadomo nie przewidziałam komplikacji i szerokiego wachlarza innych okoliczności. Co prawda nigdy nie próbuję zgadnąć „kto zabił” i grzecznie daję się prowadzić autorowi/autorce, i mam zawsze dużo frajdy, gdy zostają odkryte wszystkie karty, więc jakoś bardzo mnie to zagmatwanie nie bolało. Najważniejsze, że rozwiązanie zostało jasno przedstawione.
*
Powieść opiera się na schematach gatunku, do tego inspirowana jest prawdziwą sprawą (tutaj zalecam przeczytanie paru słów od autorki na końcu książki). Fabuła jest ciekawa, styl przyjemny i myślę, że dla kogoś kto nie siedzi zbyt dużo i długo w klasycznych kryminałach „Sprawa lorda Rosewortha” będzie nader wciągająca.
Spędziłam z lekturą przyjemne chwile i z pewnością sięgnę po kolejne książki autorki.
Moja ocena 7/10
Komentarze
Prześlij komentarz