"Armagedon. Dzień po dniu" J.L. Bourne - opinia zbiorcza trylogii

Dzień dobry


Kiedyś nie mogłam patrzeć na zombie. Kiedy widziałam reklamę "The walking dead" zamykałam oczy, a gdy zaczęłam kiedyś oglądać "World War Z" (bo gra tam Brat Pitt) i okazało się o czym jest to przełączyłam na coś innego. A potem coś mi się zmieniło :)

Trylogia J.L. Bourne’a „Armagedon. Dzień po dniu” miał zaspokoić moje zapotrzebowanie na lekturę o zombie, a stało się wręcz przeciwnie… Narobił mi jeszcze więcej chęci na podobne powieści.
W skład trylogii wchodzą następujące tytuły: „Dzień po dniu”, „Więcej niż wygnanie” i „Rozbita klepsydra”. Ponieważ wydarzenia w nich opisane stanowią w pewien sposób jedność stwierdziłam, że napiszę opinię o całości.

"ARMAGEDON. DZIEŃ PO DNIU"
J. L. Bourne


Cykl: Armagedon. Dzień po dniu

Stron: 312 (Armagedon. Dzień po dniu), 400 (Więcej niż wygnanie), 434 (Rozbita klepsydra)
Gatunek: horror

Wydawnictwo Papierowy Księżyc

Opisy:

Tom 1: Urywkowe doniesienia medialne wskazują na chaos i przemoc, które rozprzestrzeniają się w amerykańskich miastach. Planetę ogarnia zło nieznanego pochodzenia. Umarli powstają, by objąć Ziemię we władanie jako nowy dominujący gatunek w łańcuchu pokarmowym.

Oto pisany odręcznie dziennik ukazujący walkę o przetrwanie jednego człowieka. Schwytany w sidła globalnej katastrofy, musi podejmować decyzje – wybory, które zaowocują albo życiem, albo wieczną klątwą przemierzania świata jako jeden z trupów.

Wkrocz, jeśli masz odwagę, do tego świata. Świata nieumarłych.


Tom 2: „Więcej niż wygnanie”, kontynuacja powieści „Armagedon dzień po dniu”, to pisany odręcznie dziennik ocalałego, który walczy o przetrwanie w obliczu globalnej katastrofy. Esencja tego, co w książkach o zombie najlepsze oraz opowieść, która zabierze Cię na nowy poziom przerażenia.

Kronika upadku ludzkości z hordą zombie w rolach głównych oraz survivalowymi wskazówkami. J.L. Bourne czerpiąc z klasyków gatunku, stworzył Z-apokalipsę, którą trzeba poznać.


Tom 3: Na terenie Stanów Zjednoczonych i innych części świata grasują armie nieumarłych; nie istnieje miejsce, gdzie można skryć się przed zarazą łaknącą ludzkiego mięsa. Lecz w sercu teksaskich pustkowi, niewielka grupa ocalałych usiłuje pokonać otaczające ich miliony.

"Dzień po dniu" to dziennik pisany przez człowieka znajdującego się w potrzasku ziemskiego kataklizmu, który w desperacji - i z chęci przetrwania - dołącza do sił niewielkiej grupy uchodźców, by walczyć z wrogami, tak ludźmi jak i nieumarłymi, ukrywając się w opuszczonej bazie głowic jądrowych. Jednak czy w świecie opanowanym przez nieumarłych wystarczy samo przetrwanie?

Podejmując desperacką próbę odzyskania kontynentalnej części Stanów Zjednoczonych - gdzie hordy nieumarłych dominują nad zdziesiątkowaną ludzkością - dowódca marynarki wojennej staje na czele globalnej misji zmierzającej ku sercu pandemii. Jednostka do zadań specjalnych „Klepsydra” jest ostatnią nadzieją ludzkości, a trudne decyzje podejmowane przez jego drużynę mogą skutkować przetrwaniem kolejnego dnia, bądź trafieniem do piekła, które istnieje między życiem a śmiercią.

*** *** ***

„Znajdowali się na radioaktywnej, opustoszałej wyspie w ściśle tajnym ośrodku, a od pewnej śmierci dzielił ich materac i wózek golfowy. Dzień jak co dzień.” („Rozbita klepsydra”)


Ciekawa forma

Bardzo dawno nie miałam do czynienia z prowadzeniem fabuły w postaci pamiętnika. W połączeniu z tematyką i gatunkiem otrzymałam wyjątkowy obraz apokalipsy widzianej oczami jednego człowieka. O samym autorze tych notatek dowiadujemy się całkiem sporo. Jest wojskowym (co wiele ułatwia, prawda?), z silnym instynktem przetrwania, ale też nie jest pozbawiony empatii i kiedy potrzeba niesie innym pomoc. 

Dzięki formie osobistych zapisków jego przeżycia stają się jeszcze bardziej wyraziste, a on sam wzbudza sympatię. Im dalej, im groźniej się robi, a sytuacje w jakich znajduje się tajemniczy bohater (którego imienia tak naprawdę nigdy nie poznajemy) jeżą włosy na głowie trzyma się niego kciuki z nadzieją, że wyjdzie z tego bez szwanku i wszystko skończy się dobrze…

…na tyle, na ile to możliwe, bo świat ogarnęła fala zombie.

Jak to zwykle w takich fabułach bywa, od pojawienia się pacjenta zero (czy pierwszych doniesień o chorobie czy wirusie) do kompletnego posypania się znajomego świata mija dość krótki czas, tak było i tym razem. O naturze stworów dowiadujemy się sukcesywnie, a w miarę rozwoju wydarzeń podsuwane są nam wskazówki jak doszło do tego całego bałaganu. 

Chociaż jak przeczytałam w pierwszej części, że wirus przyszedł z Chin, to tylko wywróciłam oczami (no bo oczywiście, skąd niby miałby przyjść, to takie… oklepane), ale później, gdy w trzecim tomie (a właściwie to już pod koniec drugiego) na jaw wychodzą nowe informacje dotyczące pochodzenia wirusa wszystko nabiera innego znaczenia i zyskuje nowy sens.

Bohater bez imienia

Tak, dobrze przeczytaliście. Młody mężczyzna, którego losy śledzimy tak naprawdę nie posiada imienia. Nikt się do niego nie zwraca po imieniu, nie podpisuje swoich notatek, a w pierwszych dwóch częściach nie ma dialogów, bo to zapiski z pamiętnika. A kiedy w trzecim zmienia się forma narracji (dla potrzeb fabuły, jak podejrzewam) bohater nazywany jest pseudonimem, który niejako sam sobie nadał.

Ale wiecie co? Myślę, że to ma sens. Bo w obliczu, gdy świat dopiero co się zawalił i tak naprawdę za bardzo nie wiadomo co będzie i jak się w powstałym syfie odnaleźć nie liczy się jak się nazywasz, tylko to, żeby przeżyć kolejny dzień. I gdy w trakcie nasz bohater zdobywa przyjaciół (którzy mają imiona, a nawet nazwiska) to zupełnie nie przeszkadzało mi, że on sam pozostaje bezimienny.

Inna trzecia część

Wspomniałam, że w „Rozbitej klepsydrze” narracja ulega zmianie. Było to pewnym zaskoczeniem, bo jednak przez dwa poprzednie tomy autor przyzwyczaił mnie do formy osobistych zapisków, ale miało to swoje znaczenie z uwagi na akcję, dziejącą się w kilku różnych miejscach. Oczywiście nadal towarzyszymy znajomym z poprzednich tomów, poznajemy również paru nowych.

Wcześniejsze części przyzwyczaiły czytelnika do świata zombie, poznaliśmy prawa nim rządzące, autor podrzucał pewne tropy na temat przyczyn końca znanego świata, natomiast w „Rozbitej klepsydrze” wyjaśniają się niemal wszystkie wątki, choć trudno powiedzieć, że definitywnie wszystkie. Dzieje się bardzo dużo, a bardziej niż walka z zombie (jednak dwa tomy wystarczyły, by do nich przywyknąć) pochłaniało mnie poznawanie prawdy.

Podsumowując

Trylogia „Armagedon. Dzień po dniu” wciągnęła mnie na całego. Autor najpierw pokazuje nam świat błyskawicznie opanowany przez krwiożercze zombie, przedstawia różne reakcje i sposoby na przetrwanie, bezwzględność ludzi także, wobec innych ocalałych, byle tylko przeżyć. Potem zaś serwuje nam wyjaśnienie. Dla mnie było nieco zaskakujące, ale wcale nie nieprawdopodobne.

Zwięzłe, trafne opisy i przyjemny styl sprawiają, że czyta się szybko, a bardzo dużo akcji nie pozwala się nudzić.

Co prawda przejście do trzecioosobowej narracji w ostatnim tomie początkowo powodowało dyskomfort, a dialogi wydawały mi się płaskie i drażniące, po pewnym czasie do tego przywykłam.

Jeśli lubicie historie z motywem postapokalipsy zombie, walki o przetrwanie, ale bez zbytniego epatowania flakami polecam tę trylogię.

Moja ocena 7/10

Komentarze