"Błahy incydent" z perspektywy świata

Dzień dobry,

pisanie poniższej recenzji nastręczyło mi nie lada trudności. Pisałam, skreślałam, zmieniałam, pisałam od nowa i znowu skreślałam, a w rezultacie i tak nie jestem do końca zadowolona. To jedna z nielicznych książek, którą trudno opisać.

Zapraszam na recenzje powieści Justyny Edmondson pt. "Błahy incydent".
Za egzemplarz do recenzji dziękuję Wydawnictwu Oficynka oraz Grupie Recenzentów Przeczytanek

RECENZJA


"Błahy incydent"
Justyna Edmondson

Stron: 341
Gatunek: obyczajowa
Wydawnictwo Oficynka

Opis wydawcy:
"Na granicy dźwięku i ciszy powstaje melodia życia. Krysi, która musiała dorosnąć, by stać się dzieckiem, Aliny, która raniąc się, próbowała zacząć być, Teresy otulonej kotami niczym całunem, Janusza, który tak długo przyjmował życie, jakim było, że je zgubił, i Edwarda, otwierającego swoim eufonium dawno zatrzaśnięte drzwi do ludzkich serc.

Błahy incydent to powieść o umieraniu i narodzinach, spotkaniach i odchodzeniu, o smutku i sile istnienia, o miłości wreszcie i przepełniającej życie muzyce, napisana językiem tak plastycznym i sensualnym, że miejscami aż boli."



Dlaczego ta?


Są książki, których opis nie wprowadza w fabułę.
Są książki, których okładka nie rzuca się w oczy krzykliwym obrazkiem, feerią barw czy fantazyjną czcionką.
Są książki, których fantastyczna głębia ubrana jest w niepozorne szaty.
Są książki, po które musimy sięgnąć, bo taka jest kolej rzeczy, bo są nam po prostu "przeznaczone".
                "(...) Aliny, która raniąc się, próbowała zacząć być (...)". Te słowa mnie do siebie przykuły, zahipnotyzowały i omamiły.  Niezmiennie i z odrobinę niezdrową fascynacją sięgam po pozycje poruszające nawet marginalnie ten trudny temat. Spodziewałam się rozbicia emocjonalnego, niepokoju w duszy, ale nie oczekiwałam tego co dostałam.
                Jaki zatem jest "Błahy incydent" Justyny Edmondson?

Nie liczy się czas

"Błahy incydent"  był zaskoczeniem i objawieniem, bo przyzwyczajona do prostych opowieści opowiedzianych prostym językiem spodziewałam się kolejnej, podobnej, jednej z wielu.  Słownictwo, jakim posługuje się Autorka jest niezwykle plastyczne, bogate, oddziałujące na zmysły. Jeśli dodać do tego specyficzną budowę zdań (krótkie, treściwe oraz oryginalne porównania) powstanie osobliwa mieszanka, do której przez kilka pierwszych stron musiałam się przyzwyczajać. W miarę zgłębiania się w historię byłam coraz bardziej oczarowana językiem Justyny Edmondson, który przemawiał do mnie i dotykał ukrytych, zakopanych w głębi emocji.
                Główna oś historii oparta jest na życiu pięciu osób: Krysi, Aliny, Janusza, Teresy i Edwarda. Ja jeszcze dodałabym do tego grona fryzjerkę Irenkę, której rola jest nie mniej ważna. To baza wyjściowa do opowiedzenia ich historii, do wyprawy w głąb ich dusz, do odkrywania tego co w nich skryte, zagrzebane, wstydliwe. Autorka w wyjątkowo przenikliwy sposób buduje charaktery swoich bohaterów, szczególnie skupiając się na Alinie. A może to było tylko moje subiektywne odczucie, bo ta bohaterka była mi wyjątkowo bliska?
                 Opowieść toczy się na przestrzeni lat, lecz to nie czas w znaczeniu lat i miesięcy, jest tu ważny, ale ludzie. Ich myśli, emocje, metamorfozy jakie w nich zachodzą. Próżno szukać w tekście konkretnych dat,  w jakich toczą się poszczególne wydarzenia. Mogłam w przybliżeniu się tego domyślać analizując  opisy. Ale powiem Wam, że to nie miało znaczenia. Interesowali mnie bohaterowie, ich rozterki, problemy, sposób na radzenie sobie z życiem.

Alina

Bohaterka, której najwięcej jest w "Błahym incydencie". Alina, która żeby poczuć, że żyje, że istnieje, musi sprawiać sobie ból. Alina, która na zewnątrz jest elegancka i wyniosła, w środku zaś zagubiona, nieszczęśliwa, zamknięta na odczuwanie, na ciało. Czuje je tylko w momencie, gdy nacina skórę. Alina, do której kluczem jest muzyka. Alina, której poczucie winy jest tak wielkie i tak ciężkie, że rzutuje na jej całe życie, nie pozwalając odczuwać niczego.
                Dawno nie darzyłam bohaterki tak ambiwalentnymi odczuciami. Z jednej strony Ala była wkurzająca ze swoją kontrolą otoczenia i samej siebie; z tym zewnętrznym chłodem i dystansem, z którym traktowała wszystkich dookoła; chciałam nią potrząsnąć, trzasnąć w policzek, nakrzyczeć na nią, żeby się opamiętała, żeby poszukała pomocy, żeby nie rezygnowała z siebie i dała sobie szansę; żeby do cholery, znalazła dobrego terapeutę. Z drugiej płakałam nad nią, gdy mowa była o bliznach, aktach samookaleczeń, o jej wewnętrznym bólu. Tak bardzo jej współczułam i kibicowałam by była w końcu szczęśliwa...
                "Błahy incydent" to nie tylko Alina, ale i jej mąż Janusz, który ją kocha, ale nie potrafi jej zrozumieć. To również nad wyraz dorosła i inteligenta córeczka powyższej pary - Krysia. To Edward, który jako jedyny potrafi dotrzeć do Aliny, wrażliwy, delikatny, zmysłowy, skromny, ale i niosący swój własny bagaż. To też Teresa, otoczona kotami, samotna, z trudnym dzieciństwem i jeszcze trudniejszym dorastaniem.    
                Początkowo wydawało mi się, że historie tych osób są luźne, nie związane ze sobą, ale w trakcie czytania wszystko nabierało sensu, łączyło się ze sobą tworząc konkretny obraz.

"Błahy incydent" niebłahy przekaz

"Błahy incydent" to książka nieoczywista, bogata w doznania i burząca emocje. W piękny, barwny i poetycki sposób mówi o biedzie, bólu, stracie, samotności i poczuciu małości, o śmierci i narodzinach, o muzyce i miłości. Justyna Edmondson nie boi się używać dosadnych określeń; prostych, niemal brutalnych słów określających opisywaną przez nią rzeczywistość.
                To nie jest kolejna lekka książka, którą można przeczytać dla przyjemności, odłożyć na półkę i zapomnieć.  Zostanie w czytelniku na bardzo długo.
                 Dla mnie to książka  wyjątkowo dobra, niecodzienna i zdecydowanie warta by poświecić jej czas,  dlatego moja ocena to 9/10.

Komentarze