[BOOKTOUR] "Dzieci czasu" Adrian Tchaikovsky - opinia

Wszędzie widać pająki, zatrzymane w ruchu. Obrazowi temu towarzyszyły jasne, proste i zrozumiałe słowa, których nie można było z niczym pomylić: Oto my.

Obłędna okładka, intrygujący tytuł i brak możliwości, żeby przeczytać w nieokreślonej przyszłości zadecydowały o zapisaniu się na booktour z „Dziećmi czasu” Adriana Tchaikovsky’ego u Kingi (@fantykk).

Było to pierwsze spotkanie z twórczością tego pisarza. Niezłe jak na początek, chociaż nie jestem tak do końca przekonana co do powtórzenia tego kroku, gdybym mogła cofnąć czas.

„DZIECI CZASU”
Adrian Tchaikovsky


Cykl: Dzieci czasu (tom 1)
Seria: Wymiary
Stron: 686
Gatunek: fantastyka naukowa
Wydawnictwo Vesper

*** *** ***

Wydawnictwo Vesper ostatnio celuje w wybitnie piękne okładki – przynajmniej moim skromnym zdaniem. Za piękną, klimatyczną szatą graficzną „Dzieci czasu” idzie oryginalna zawartość. Ponad sześćset stron dość małym drukiem, a do tego gatunek powieści sprawiły, że ta powieść okazała się dla mnie nie lada wyzwaniem.

Wyzwaniem, któremu o mały włos a bym nie podołała.

*

Fragment opisu wydawcy:

U celu swej podróży pasażerowie statku-arki „Gilgamesz” odkrywają największy skarb dawnych wieków – świat idealny, pełen lasów i mórz.

Ale nie wszystko w „Świecie Kern” jest takim, jak przypuszczają nowi osadnicy. W orbitującej wokół planety stacji badawczej wciąż tkwi zamknięty w komputerach, zespolony ze sztuczną inteligencją duch doktor. Avrany Kern - osoby odpowiedzialnej za przemiany na planecie. Naukowczyni, która pod żadnym pozorem nie pozwoli na zakłócenie jej biologicznego eksperymentu. Świat Kern okazuje się być zamieszkały, co więcej - rozwinęła się tutaj zaawansowana społecznie i kulturowo cywilizacja, stworzona przez gatunek, który od zarania dziejów budził w ludziach atawistyczny lęk…

Dwie cywilizacje zmierzają w stronę nieuniknionej konfrontacji, która wyłoni prawowitych dziedziców Nowej Ziemi.

*

„Dzieci czasu” są pierwszą powieścią o pająkach, występujących w roli głównych bohaterów.

Tchaikovsky naprzemiennie przedstawia historie o pasażerach statku kosmicznego oraz pajęczych (i nie tylko) mieszkańcach pewnej specjalnej planety.

Rozdziały poświęcone Portii i jej pobratymcom, ich ewolucję, osiągnięcia, dramaty i sukcesy czytałam ze średnim zainteresowaniem. To właśnie w tych momentach moje czytanie drastycznie wytracało tempo. Bywało, że niejednokrotnie cofałam się o zdanie, dwa, pół akapitu, żeby je ponownie przeczytać. Gdzieś tak w połowie zaczęło to być dość mocno męczące i odliczałam strony do rozdziałów z Gilgamesza. One zdecydowanie bardziej przypadły mi do gustu. I to właśnie losy pasażerów Gilgamesza ciekawiły mnie najbardziej.

*

Czy miałam swoich ulubieńców? Niekoniecznie.

Lubiłam Holstena Masona. W mojej wyobraźni był taką sympatyczną pierdołą z wiedzą dotyczącą przeszłości – nie pytajcie dlaczego pierdołą, nie dyskutuję z własną fantazją.

Nieprawdą byłoby twierdzenie, że mocno mu we wszystkich działaniach kibicowałam. Dodatkowo gdzieś tam w tle toczył się mini wątek romantyczny z udziałem Masona oraz jednej z głównych kobiecych postaci. Nienachalny, bez spektakularnych wybuchów, całkiem nieźle wpisujący się w całokształt. Czy potrzebny tak naprawdę? Bo ja wiem… Nie byłoby go i podobałoby mi się tak samo.

Myślę, że ta historia po prostu potrzebowała postaci, która prowadziłaby czytelnika ścieżkami wytyczonymi wyobraźnią Tchaikovsky’ego; która byłaby łącznikiem pomiędzy kolejnymi przeskokami w czasie. Holsten nadawał się do tego idealnie.

Pozostali byli mi koszmarnie obojętni.

*

Język, którym posługuje się autor jest dopracowany i przyjemny w odbiorze. Jest też względnie prosty w opisywaniu wszelkich technologicznych postępów i rozwiązań. Wymagał jednak ode mnie sporego skupienia na detalach, głównie tych dotyczących planety Portii i jej gatunku.

Konstrukcja fabuły i przeskoki czasowe nie były uciążliwe, czego trochę się obawiałam. Działo się naprawdę sporo. W mojej pamięci jednak pozostała ledwie garstka dynamicznej akcji, bo nawet, jeśli działo się dużo to opowiedziane było to na tyle spokojnie, że o przyspieszeniu pulsu mogłam jedynie pomarzyć.

*

Finał był nieprzewidywalny, choć nie takiej nieprzewidywalności się spodziewałam. Nie był też satysfakcjonujący. Nie dla mnie. Nie po tych wszystkich wydarzeniach i przygotowaniach, które śledziłam przez ponad poł tysiąca stron.

Jasne, stanowi wstęp do kontynuacji.

Jasne, mogło mi coś uciec, bo jednak tę ostatnią setkę stron czytałam na większym luzie i nie wczytywałam się ze zrozumieniem w każde słowo. Ale, kurczę, po ostatnich stronach zadaję sobie pytania: dlaczego? Po co? I ciśnie mi się na usta jedna odpowiedź: bo taka jest natura ludzka. Bo jeden świat to za mało. Czy słusznie? Nie wiem.

*

Mam z „Dziećmi czasu” (swoją drogą tytuł bardzo adekwatny do zawartości) pewien problem w odbiorze. To, co miało tam miejsce (mimo że w wymyślonej rzeczywistości, w turbo odległej przyszłości) dotyka wielu aspektów świata nam znanego: eksploatacja planety, wojny, charakter ludzi, ekspansji na kolejne terytoria, postęp technologiczny i jego cena. Ale też dotyka trochę wymiaru religijnego, patrząc na relację pająków z Posłanniczką.

Sprawiało to, że nie odczytywałam fabuły jako stricte fantastycznej, tylko raczej jako lustro, w którym można było dostrzec nieco zniekształcone obrazy z rzeczywistości. Nie wiem na ile jest to moja nadinterpretacja, a na ile celowy zabieg autora, niemniej wolałabym postrzegać „Dzieci czasu” jako historię typowo fantastyczną.

*

Podsumowując, to książka wymagająca czasu i skupienia się tylko na niej. Warta poznania, jeśli ktoś lubi tematykę podróży kosmicznych. Dla mnie była trochę takim wyjściem ze strefy komfortu – nieczęsto sięgam lektury tego rodzaju.

Udana przygoda, ale nie robię sobie nadziei na przeczytanie kontynuacji.

Cytaty:

Straszna prawda którą o sobie odkryli wszyscy uczestnicy tego konfliktu, jest taka, że pająki są gatunkiem, który nie zabija z błahych powodów. Wystarczy im jednak odpowiedni powód, a się przed tym nie zawahają.

To, co dobre i złe, w odczuciu Holstena raz po raz zamieniało się miejscami, raz jedno było właściwe i słuszne, kiedy indziej zaś dobrym rozwiązaniem okazywało się to drugie.

Wszędzie widać pająki, zatrzymane w ruchu. Obrazowi temu towarzyszyły jasne, proste i zrozumiałe słowa, których nie można było z niczym pomylić: Oto my.

Ludzkość nie znosi konkurencji – wyjaśniła im to – nawet takiej, która mogłaby ją przypominać.




Komentarze