"Koniec mapy" S.J. Lorenc - opinia

Gdy w końcu wpływali do maleńkiego portu, spłynęło na nią głębokie rozczarowanie. Miałą wrażenie, że nie tylko na nią. Z poziomu wody było widać jedynie jakieś górnicze zabudowania i dźwigi. Wszystko wyglądało źle, tonęło we mgle i stanowiło jawną definicję totalnego zadupia.

Już na etapie zapowiedzi coś zaskoczyło między mną a „Końcem mapy”. Po przeczytaniu pierwszych opinii i zasygnalizowaniu pewnych rzeczy, jak np. tego, że akcja długo się rozkręca i długo poznajemy charaktery bohaterów nie zniechęciłam się. Podeszłam do lektury z otwartością i ciekawością.

Książkę przeczytałam w formie ebooka, częściowo na telefonie, częściowo na czytniku, co samo w sobie jest już plusem dla tej powieści.

„Koniec mapy”
S.J. Lorenc


Stron: 336
Gatunek: kryminał, sensacja, thriller
Wydawnictwo Mięta

*** *** ***

Będąc przygotowaną na długi wstęp do akcji na spokojnie i bez irytacji przyglądałam się postaciom. Trochę za dużo na raz do poznania było tych bohaterów, autor na szczęście każdemu z nich oddał nieco głosu i każdy z rozdziałów poznajemy oczami jednego z nich. Z drugiej strony im więcej bohaterów, tym więcej możliwości i sposobności do… nieoczekiwanych zwrotów akcji i budowania relacji pomiędzy osobami.

Chociaż początkowo wydawało mi się, że te postaci jakoś szczególnie nie zapiszą się w mojej pamięci, a ja bardziej będę skupiać się na zagrożeniu i tajemnicy stało się zupełnie inaczej.

Od przeczytania książki minęło kilka tygodni, a ja dalej pamiętam influencerkę Andżelę, latającą wszędzie z telefonem, pozornie głupiutką, ale jednak z istotną wiedzą i przeszłością, którą się nie chwali; migającego się od roboty Janka, który irytował mnie niesamowicie; informatyka Michała, którego w sumie lubiłam, nad którym trochę się litowałam, ale który przegrał sobie u mnie na amen w końcowych wydarzeniach; Lewara – byłego boksera, kolesia trochę wnerwiającego, ale też i zabawnego. Pozostali, czyli małżeństwo Maciej i Asia, kapitan Broda oraz rockman Alan wypadli u mnie trochę słabo, choć i im nie mogę odmówić kolorytu.

*

Bieżące wydarzenia, czyli podróż oraz docieranie się bohaterów dopełnia pamiętnik naukowca z Pyramiden. Te segmenty budują napięcie, sugerują coś niepokojącego, w co radośnie i nieświadomie pcha się nasza jachtowa ekipa. I mówiąc szczerze odczuwam ogromny niedosyt, że ta „właściwa” akcja rozpoczęła się tak późno.

Za to, gdy już się rozkręciła to działo się naprawdę intensywnie, aż do, w pewien sposób, zaskakującego finału. Bo jednak nie ma się co czarować, to, w co wpakowali się bohaterowie było… obarczone ogromnym ryzykiem i małą szansą powodzenia. No, ale nie będę wam spojlerować, sami przekonajcie co przygotował dla swoich postaci autor.

*

„Koniec mapy” może nie był tym, czego się początkowo spodziewałam, ale finalnie spędziłam z nim kilka przyjemnych godzin. Styl S.J. Lorenc ma lekki, swojski, niewydumany, potrafi malować sugestywne obrazy oraz budować realistyczne charaktery postaci, co zdecydowanie miało wpływ na mój odbiór. A, no i nie mogę zapomnieć o humorze.

Zdecydowanie kupił mnie pomysł na to, co czego dowiadujemy się z dzienników naukowca z Pyramiden. Chciałabym więcej. Zdecydowanie więcej. I tak trochę sobie wmawiam, że przecież każda apokalipsa gdzieś i jakoś się zaczyna, a ja właśnie byłam świadkiem początku jednej z nich…

Moja ocena 7/10



Komentarze