Violet Vincent #4

      
Witajcie! 
Kolejna odsłona "Violet Vincent".
Miłego czytania.

         Skrzyknęłam przyjaciół na tarasie, skąd obserwowaliśmy przyjazd Łowców. Chloe z ulgą oderwała się od czytania w Bibliotece, Gigant ze stołówki zgarnął potrójną porcję jedzenia. Brian posyłał mi niezbyt miłe spojrzenia, bo wyrwałam go z treningu. Trener drużyny łypnął na mnie groźnie ale nic nie powiedział.
       - Co się stało? - zapytała z troską Chloe widząc moją twarz. 
       - Zdezynfekowałaś to? Możesz dostać jakiegoś zakażenia albo coś. - wybełkotał Gigant z pełnymi ustami. 
        - Nic mi nie jest. Przewróciłam się. 
        - Ostrzegałam. - mruknęła Chloe. 
        - Czego chciałaś? Może jeszcze uda mi się wrócić na trening... - jojczał Brian. 
        Pokrótce zrelacjonowałam im co widziałam, wersja była taka sama, którą podałam Łowcom, doskonale wiedziałam, że w Ulu mają nasłuch, a ja z racji podejrzeń skośnookiego przyjemniaczka byłam pod szczególną obserwacją. Przyjaciele patrzyli na mnie zdziwieni.
         - I nie zaatakował cię? - zapytał Adam. 
        - Nie. Wyglądało tak jakby chciał mnie sobie pooglądać. Był zdziwiony, że mogę go zobaczyć przed przybraniem fizycznej postaci. 
        - Wiecie? Wczoraj wieczorem, gdy wracałam z klubu doświadczyłam czegoś dziwnego. - odezwała się Chloe. - To było...miałam wrażenie, że oblepia mnie niewidzialny kokon, nie mogłam nabrać oddechu. To trwało bardzo krótko, myślałam, że to przez... 
         - Znowu się upiłaś! - powiedział z wyrzutem Brian. - Obiecałaś mi! 
         - Alkoholizm Chloe jest najmniejszym z naszych problemów. - powiedziałam zimno. 
        - Nie jestem alkoholiczką! - krzyknęła Chloe. - To, ze czasem lubię sobie wypić drinka lub dwa nie robi ze mnie pijaczki! 
        - No, już dobrze... - Brian próbował udobruchać swoją dziewczynę. - Jestem pewny, że ViVi nie chciała tego powiedzieć. - spojrzał na mnie. - Prawda? 
         - Powiedziałam jak jest. Po okolicy grasuje groźny demon, którego nie są w stanie namierzyć aparaty Łowców. Po tym co powiedział ten Azjata pewnie nawet nie wierzą w jego istnienie. Nie zamierzam pozwolić, żeby skrzywdził więcej osób, a jeśli te głupki z Ula zamierzają zająć się udowadnianiem mi czegoś czego nie zrobiła sama go znajdę. 
        - Zwariowałaś?! Jak chcesz to zrobić? Skoro oni nie mogą go namierzyć to jak ty to zrobisz? - zapytał Adam. 
        - Coś wymyślę. - powiedziałam, dyskretnie dotykając okularów. Gigant ze zrozumieniem pokiwał głową. - Dla was będzie lepiej, jeśli będziecie się trzymać ode mnie z daleka, przynajmniej przez pewien czas. 
         - Co teraz zrobisz? - zapytał Brian. 
         - Pójdę pogadać z osobą, która zapoczątkowała cały ten bałagan.

 
* * *

         Nie było mi żal, że się odizolowałam od przyjaciół. Brian był zwyczajnym chłopakiem, miał swoją piłkę, treningi, Chloe. Chloe też była zwyczajną dziewczyną, pomijając jej albinizm. Byłoby mi przykro gdyby któremuś z nich coś się stało. Z jakiegoś powodu tajemniczy demon atakował osoby pozbawione nadnaturalnych zdolności. A takich było na naszym Uniwersytecie ponad osiemdziesiąt procent.
         Miałam swoje podejrzenia co do początków tego zamieszania. Ignorując niezdrowe zainteresowanie swoją osobą poszłam do gabinetu dziekana. Po drodze natknęłam się na profesora Brooka, jak zwykle otoczonego wianuszkiem zauroczonych studentek. Dwie z nich obejmował w talii, jednej szeptał coś uwodzicielsko na ucho. Stanęliśmy naprzeciwko siebie. Profesor Brook, wiecznie młody, wykorzystywał swój urok osobisty do motania naiwnych dziewczyn. Trzeba mu było przyznać, że zawsze zachował umiar, nigdy żadnej nie uśmiercił ani nie przemienił. Uwalniał je od siebie pozostawiając w ich pamięciach szczątkowe wspomnienia i drobniutkie jak łepek od szpilki ślady po ugryzieniach. W przeciwieństwie do Lyn Archer starannie maskował swoją odmienność i jedynie grono pedagogiczne wiedziało z kim ma do czynienia. Oraz naturalnie ja.
       - Co cię sprowadza Vincent? - zapytał profesor ukazując białe lśniące zęby w nieszczerym uśmiechu. Tarasował mi drogę. 
        - Muszę zobaczyć się z dziekanem.- powiedziałam. - W ważnej sprawie. 
       - Rozumiem... - mruknął. - Praca na zaliczenie mojego przedmiotu to też ważna sprawa. - puścił do mnie oko. 
        - Spokojnie, profesorze. Życzę smacznego. - wyszczerzyłam się w uśmiechu. Profesor przepuścił mnie. 
        Gabinet dziekana był zamknięty od środka. Na delikatne stukanie nie reagował, zaczęłam więc walić pięścią. Liczyłam na szybkie załatwienie sprawy. Nie lubiłam pomieszczeń należących do profesorów. Mieściły się w najstarszych budynkach, przepełnionych mieszanką dobrej i negatywnej energii, od której kręciło mi się w głowie.
         - Nie mam teraz czasu! - odkrzyknął dziekan. - Przyjdź później! 
         - Później może być za późno. - powiedziałam. - Chcę tylko na chwilę porozmawiać. Nic więcej. 
         - Nie mogę. 
         - Otwórz drzwi, tato!

c.d.n.

Komentarze