Witajcie!
Kolejna odsłona "Violet Vincent".
Miłego czytania.
Skrzyknęłam przyjaciół na tarasie, skąd
obserwowaliśmy przyjazd Łowców. Chloe z ulgą oderwała się od
czytania w Bibliotece, Gigant ze stołówki zgarnął potrójną
porcję jedzenia. Brian posyłał mi niezbyt miłe spojrzenia, bo
wyrwałam go z treningu. Trener drużyny łypnął na mnie groźnie
ale nic nie powiedział.
- Co się stało? - zapytała z troską Chloe widząc
moją twarz. - Zdezynfekowałaś to? Możesz dostać jakiegoś zakażenia albo coś. - wybełkotał Gigant z pełnymi ustami.
- Nic mi nie jest. Przewróciłam się.
- Ostrzegałam. - mruknęła Chloe.
- Czego chciałaś? Może jeszcze uda mi się wrócić na trening... - jojczał Brian.
Pokrótce zrelacjonowałam im co widziałam, wersja była
taka sama, którą podałam Łowcom, doskonale wiedziałam, że w Ulu
mają nasłuch, a ja z racji podejrzeń skośnookiego przyjemniaczka
byłam pod szczególną obserwacją. Przyjaciele patrzyli na mnie
zdziwieni.
- I nie zaatakował cię? - zapytał Adam.
- Nie. Wyglądało tak jakby chciał mnie sobie
pooglądać. Był zdziwiony, że mogę go zobaczyć przed
przybraniem fizycznej postaci.
- Wiecie? Wczoraj wieczorem, gdy wracałam z klubu
doświadczyłam czegoś dziwnego. - odezwała się Chloe. - To
było...miałam wrażenie, że oblepia mnie niewidzialny kokon, nie
mogłam nabrać oddechu. To trwało bardzo krótko, myślałam, że
to przez...
- Znowu się upiłaś! - powiedział z wyrzutem Brian. -
Obiecałaś mi!
- Alkoholizm Chloe jest najmniejszym z naszych problemów.
- powiedziałam zimno.
- Nie jestem alkoholiczką! - krzyknęła Chloe. - To, ze
czasem lubię sobie wypić drinka lub dwa nie robi ze mnie pijaczki!
- No, już dobrze... - Brian próbował udobruchać swoją
dziewczynę. - Jestem pewny, że ViVi nie chciała tego powiedzieć.
- spojrzał na mnie. - Prawda?
- Powiedziałam jak jest. Po okolicy grasuje groźny
demon, którego nie są w stanie namierzyć aparaty Łowców. Po tym
co powiedział ten Azjata pewnie nawet nie wierzą w jego istnienie.
Nie zamierzam pozwolić, żeby skrzywdził więcej osób, a jeśli
te głupki z Ula zamierzają zająć się udowadnianiem mi czegoś
czego nie zrobiła sama go znajdę.
- Zwariowałaś?! Jak chcesz to zrobić? Skoro oni nie
mogą go namierzyć to jak ty to zrobisz? - zapytał Adam.
- Coś wymyślę. - powiedziałam, dyskretnie dotykając
okularów. Gigant ze zrozumieniem pokiwał głową. - Dla was będzie
lepiej, jeśli będziecie się trzymać ode mnie z daleka,
przynajmniej przez pewien czas.
- Co teraz zrobisz? - zapytał Brian.
- Pójdę pogadać z osobą, która zapoczątkowała cały
ten bałagan.
* * *
Nie było mi żal, że się odizolowałam od
przyjaciół. Brian był zwyczajnym chłopakiem, miał swoją piłkę,
treningi, Chloe. Chloe też była zwyczajną dziewczyną, pomijając
jej albinizm. Byłoby mi przykro gdyby któremuś z nich coś się
stało. Z jakiegoś powodu tajemniczy demon atakował osoby
pozbawione nadnaturalnych zdolności. A takich było na naszym
Uniwersytecie ponad osiemdziesiąt procent.
Miałam swoje podejrzenia co do początków tego
zamieszania. Ignorując niezdrowe zainteresowanie swoją osobą
poszłam do gabinetu dziekana. Po drodze natknęłam się na
profesora Brooka, jak zwykle otoczonego wianuszkiem zauroczonych
studentek. Dwie z nich obejmował w talii, jednej szeptał coś
uwodzicielsko na ucho. Stanęliśmy naprzeciwko siebie. Profesor
Brook, wiecznie młody, wykorzystywał swój urok osobisty do motania
naiwnych dziewczyn. Trzeba mu było przyznać, że zawsze zachował umiar, nigdy
żadnej nie uśmiercił ani nie przemienił. Uwalniał je od siebie
pozostawiając w ich pamięciach szczątkowe wspomnienia i
drobniutkie jak łepek od szpilki ślady po ugryzieniach. W
przeciwieństwie do Lyn Archer starannie maskował swoją odmienność
i jedynie grono pedagogiczne wiedziało z kim ma do czynienia. Oraz
naturalnie ja.
- Co cię sprowadza Vincent? - zapytał profesor ukazując
białe lśniące zęby w nieszczerym uśmiechu. Tarasował mi drogę.
- Muszę zobaczyć się z dziekanem.- powiedziałam. - W
ważnej sprawie.
- Rozumiem... - mruknął. - Praca na zaliczenie mojego
przedmiotu to też ważna sprawa. - puścił do mnie oko.
- Spokojnie, profesorze. Życzę smacznego. -
wyszczerzyłam się w uśmiechu. Profesor przepuścił mnie.
Gabinet dziekana był zamknięty od środka. Na
delikatne stukanie nie reagował, zaczęłam więc walić pięścią.
Liczyłam na szybkie załatwienie sprawy. Nie lubiłam pomieszczeń
należących do profesorów. Mieściły się w najstarszych
budynkach, przepełnionych mieszanką dobrej i negatywnej energii, od
której kręciło mi się w głowie.
- Nie mam teraz czasu! - odkrzyknął dziekan. - Przyjdź
później!
- Później może być za późno. - powiedziałam. -
Chcę tylko na chwilę porozmawiać. Nic więcej.
- Nie mogę.
- Otwórz drzwi, tato!
c.d.n.
Komentarze
Prześlij komentarz