Violet Vincent #2

Violet Vincent #2

                - Wystraszyliśmy pana? - zagadnął przepraszającym tonem najstarszy widząc minę dziekana. Dużo bym dała, żeby też ją zobaczyć, niestety stał do nas tyłem.
                  -  Nie. Niespecjalnie. Przyzwyczaiłem się do widoku różnych dziwolągów. Bez obrazy, panie...? - powiedział dziekan czyniąc ruch dłonią w naszą stronę.
                - Joshua Blake, do pana usług. - mężczyzna podał szeroką dłoń do uściśnięcia. Dziekan nie zawahał się. - To moja drużyna: Lyn Archer, Tachiro Techin oraz Tate.
                   
                  Dziekan dziarsko podał dłoń wszystkim Łowcom.
                  - Postaramy się nie rzucać zbytnio w oczy, panie dziekanie. - mówił spokojnie Joshua Blake skupiając całą uwagę na swoim rozmówcy pozwalając by pozostali tylko sobie znanymi sposobami rozpoznali teren. - Nie musi się pan kłopotać zakwaterowaniem, w Ulu mamy wszystko czego potrzebujemy. Obiecuję, że nie zajmiemy więcej czasu niż to konieczne.
                
               Lyn Archer jakby od niechcenia rozpięła guzik czarnej, opinającej imponujący biust obcisłej bluzeczki i biedny Gigant śliniąc się spadł z balustrady. Nie rozległ się jednak odgłos upadku, bo dwie sekundy później siedział w poprzedniej pozycji na balustradzie. Jego skrzydła wmorfowały się w masywne plecy. Chloe poprawiła białe włosy rozwiane wiatrem wywołanym trzepotem skrzydeł Giganta. Nikt ze znajdujących się poniżej nie zwrócił na nas uwagi. W zasadzie nikt. Oprócz Lyn Archer, która najwyraźniej chciała kogoś sprowokować.
               - Nie rób tego więcej! - ofuknęła Giganta Chloe. - Wiesz ile wysiłku kosztowało mnie ułożenie tych włosów?!
                Chloe smukła i gibka, była prawdziwą pięknością. Miała hopla na punkcie swoich włosów, o czym wszyscy doskonale wiedzieli. Wąska, trójkątna twarzyczka, bladoróżowe usta, duże o czy o jasnoróżowych tęczówkach, ale o tym wiedzieli tylko nieliczni, ponieważ Chloe nosiła soczewki w kolorze nieba przed burzą, co sprawiało trochę niepokojące pierwsze wrażenie. Niestety jej niezwykłą urodę przyćmiewał albinizm i nie miała takiego powodzenia, na jakie z pewnością zasługiwała.
                  - Wybacz, że zamiast skręcić sobie kark zburzyłem twoją fryzurę. - sarknął Adam. - Ja stąd spadam, mam pracę do napisania i jak nie oddam w terminie stary da mi popalić. 
 
               Gigant oddalił się, za nim poszedł Brian, byli w jednej grupie i pracę pisali razem. Zostałyśmy z Chloe same. Wygodniej rozsiadłam się na balustradzie. Gdybym ja fiknęła kozła w dół zostałaby ze mnie mokra plama.
 
                 Dziekan skończył opowiadać z Łowcami i poszedł w kierunku Biblioteki, za nim spacerowym krokiem podążył Joshua. Pozostali gdzieś się rozmyli. Chloe znudzonym wzrokiem lustrowała teren w dole.
                   - Nudzę się. - jęknęła. - Idę do klubu. Dołączysz? 
                   - Raczej nie. Mam inne plany. 
                   - Będziesz się za nimi włóczyła? Wpadł ci któryś w oko, co?
                   Wzruszyłam ramionami.
                   - To powodzenia. - Chloe zeskoczyła na kamienną posadzkę. - Ale nie nakręcaj się, oni nie widzą w nas normalnych ludzi tylko potencjalnych morderców. Nie zapominaj o tym. 
                   - Poradzę sobie. 
                   - Jak zawsze. Bywaj.
                  Chloe odpłynęła w przeciwnym kierunku niż chłopcy.
                  
              Nie zdążyłam nacieszyć się samotnością i ciszą jesiennego popołudnia. Lyn Archer zmaterializowała się naprzeciwko mnie. Drgnęłam wystraszona tym niespodziewanym pojawieniem się, straciłam równowagę i spadłam z balustrady. Lodowato zimna dłoń Lyn zacisnęła się na moim nadgarstku. Poczułam bolesne szarpnięcie w barku. Zgrabnym ruchem wciągnęła mnie na tarasik. Serce waliło mi jak oszalałe.
              - Przepraszam, nie chciałam cię wystraszyć. - powiedziała przepraszającym tonem. 
              - Nie ma sprawy. - bąknęłam. - Dzięki pani, nic mi się nie stało. 
              - Jestem Lyn. - przedstawiła się. 
            - Wiem. - wymknęło mi się, a piękna Lyn uniosła brew. Nie skomentowała tego, wpatrywała się tylko we mnie z zainteresowaniem. Była dość wysoka i gdy stałam naprzeciwko niej przed oczami miałam jej biust. Nie dziwię się, że Gigant był zdekoncentrowany. 
              - A ty jak się nazywasz? 
              - Mówią na mnie ViVi. Przepraszam, ale jestem... 
              - Zajęta... - dokończyła. - Rozumiem. Wiesz z jakiego powodu się tu znaleźliśmy, prawda?
              Skinęłam głową twierdząco.
              - Wasz dziekan zasugerował nam, że możesz nam pomóc. 
            - Może... - skrzyżowałam ramiona na piersi. Rany, patrząc na jej cycki miałam kompleksy. Przy tym zachowywałam się jak kompletna kretynka. 
            - Złapanie tego drania powinno być również w twoim interesie. Chyba, że masz z tymi morderstwami coś wspólnego. - Lyn złapała mnie za przedramię stalowym uściskiem. Wyszarpałam się, skóra ścierpła mi od zimna. 
                  - Nie mam z tym nic wspólnego! - wysyczałam. 
                - W porządku. Nie chciałam cię zdenerwować. - Lyn uniosła otwarte dłonie w górę. Uśmiechnęła się przyjaźnie. - To co? Możemy liczyć na twoją pomoc? 
                  - Łypałam na Lyn nieprzychylnie. W głowie miałam zamęt.
                  - Pomogę. - powiedziałam po bardzo długiej chwili zastanowienia. - Pod jednym warunkiem... 
                  Lyn skinęła głową.
                  - Jakim? - zapytała podejrzliwie. 
                - Chcę brać udział w waszym działaniu. - powiedziałam stanowczo. - Chcę być przy tym jak go złapiecie.
                 Lyn uśmiechnęła się drwiąco odsłaniając ostre, ale drobne ząbki. Położyła mi dłoń na ramieniu,a mnie opanował chłód.
              - Myślę dziecko, że naczytałaś się i naoglądałaś za dużo bajek. - odparła tonem jakbym była wyjątkowo namolnym dzieckiem. - Mogę co najwyżej pokazać ci Ul od środka i przedstawić chłopakom. 
                Rozważałam przez chwilę jej słowa. Mierzyłyśmy się wzrokiem przez przeciwsłoneczne okulary. Ciekawe dlaczego przyszła do mnie? Gdyby zapytała Giganta albo Briana wyśpiewaliby wszystko za samą tylko możliwość przebywania w jej pobliżu.
                - Niech ci będzie. - mruknęłam. 
                Odwróciłam się i odeszłam, Lyn nie próbowała mnie zatrzymać.

Komentarze