Poznajcie Violet - opowiadanie

Witajcie Kochani!

                  Pod koniec ostatniego wpisu mówiłam Wam o opowiadaniu pt "Violet Vincent".  
Powstało na zasadzie "siadam,  piszę i zobaczymy co z tego będzie". Nie miałam nawet jakiegoś konkretnego zamysłu co do treści, przebiegu akcji, czy samych bohaterów. Pojawiali się w mojej głowie w trakcie pisania. Jakby to oni sami siebie tworzyli, a ja  byłam tylko narzędziem, które sprowadza ich na świat. Napisałam je kilka lat temu, trzy lub cztery (nawet nie pamiętam dokładnie), nie zapisałam daty rozpoczęcia ani ukończenia. Pamiętam jednak, że było to latem i zapadał zmierzch.
                "Violet Vincent" to moje pierwsze opowiadanie z gatunku fantasy. Jedno z moich ulubionych, nie da się ukryć. 
                Ja polubiłam bohaterów tej historii od początku. Czy i z Wami tak będzie? Przekonajcie się sami. 
                Violet zaprasza do swojego świata. Wejdziecie?


 VIOLET VINCENT #1

                     - Patrzcie, przyjechał cyrk! - zawołał ktoś z tłumu studentów wylewających się z głównego budynku na dziedziniec.
                     Wszyscy jak na rozkaz spojrzeli we wskazanym kierunku. Olbrzymia, czarna ciężarówka z antenami na dachu i wielkimi reflektorami wtoczyła się na parking.
Chloe nie przerwała malowania paznokci nawet wówczas, gdy podniosła głowę i jak pozostali patrzyła na olbrzyma na kółkach. Brian zagwizdał zachwycony, szturchnął siedzącego obok Adama, nazywanego powszechnie Gigantem, bo facet miał ponad dwa i pół metra wzrostu i prawie trzysta kilogramów żywej wagi.
                        - Wow, ale zderzaki, stary. - szepnął. Lśniące, srebrne zderzaki zajmowały cały przód maski stanowiąc coś w rodzaju ochraniacza.
                         - Ciekawe czy są przystojni? - zainteresowała się Chloe dmuchając na paznokcie. 
                         - Nie sądzę, żeby to miało znaczenie. Laski i tak na nich polecą. Są Łowcami. - stwierdził Adam. 
                         - No lekko mieć nie będą... - mruknął Brian nie odrywając wzroku od samochodu.


                     Silnik umilkł, ale nikt nie wysiadał. Anteny na dachu zaczęły obracać się powoli wokół własnych osi. Zsunęłam okulary przeciwsłoneczne na czubek nosa. W ciemnych szybach odbijały się promienie popołudniowego słońca. W środku znajdowały się cztery osoby, masa sprzętu elektronicznego i całkiem niezły arsenał broni. Nasunęłam okulary.
                          - I? - trzy pary oczu skierowały się w moją stronę.
                          - Oby te zabawki były coś warte, bo nigdy nie uda im się go złapać. - powiedziałam.

 
                     Drzwi głównego budynku Uniwersytetu otworzyły się i wyszedł dziekan. Starszy jegomość zarośnięty jak święty Mikołaj, ubrany w staromodny garnitur, roztaczający wokół zapach papierosowego dymu i naftaliny. Pomimo wyglądu dobrotliwego dziadunia na ogół bywał wredny. Nagle wszyscy zaczęli się gdzieś spieszyć. Udawali zainteresowanych wszystkim innym tylko nie Ulem Łowców i schodzili dziekanowi z drogi.
                    Siedzieliśmy na balustradzie górnego tarasu, z doskonałym widokiem na dziedziniec. Cień rzucały na nas rzeźby podpierające strop, pozostawaliśmy więc poza zasięgiem widoku większości studentów.
                   Boczne drzwi Ula (jak powszechnie nazywaliśmy pojazdy Łowców) otworzyły się. W mrocznym wnętrzu niewyraźnie rysowała się czyjaś sylwetka, prawdopodobnie mężczyzny. Dziekan mówił coś szybko, niedbale machnął ręką w naszą stronę. Gigant wyszczerzony w uśmiechu pomachał im energicznie dłonią, a Brian wystawił środkowy palec. Chyba wiedziałam kogo wezmą na pierwszy cel przybysze.
                         -  Tracą tylko czas. - bąknęła Chloe. Wystawiła dłoń do słońca i z zachwytem patrzyła jak promienie odbijają się od srebrzystego lakieru.
                          -  Daję im miesiąc. - powiedział Gigant. - Brian?
                          -  Trzy tygodnie. 
                          -  Chloe? 
                          -  Och, nie wiem. - westchnęła. - To głupie...Nie bawię się. 
                          -  ViVi? 
                          - Tydzień. 
                          - Uuuuu. - zawyli Brian i Gigant. - Będzie fajnie!

* * *

                      Wszystko zaczęło się na wiosnę, gdy zdecydowano powiększyć zbiory Biblioteki. Zajmowała ona duży, piętrowy, gotycki gmach ze strzelistymi wieżami, gargulcami na gzymsach i rachitycznymi krzewinkami rosnącymi w kamiennych donicach przed wejściem. Sprowadzono nowe książki, stare papirusy i tajemnicze zwoje. Podobno wszystko dziekan dostał za bezcen. Kamienne figury zmagazynowano w piwnicznych pomieszczeniach, a nikomu nie potrzebne papierzyska upchnięto odpowiednio zabezpieczone w ognioodpornych skrzyniach na strychu.
             Dziekan razem z paroma innymi nawiedzonymi profesorami planowali otwarcie muzeum co mogłoby podreperować budżet Uniwerstytu , chociaz i tak semestr kosztował tam małą fortunę.
              W maju zniknęły dwie studentki, po tygodniu odnaleziono ich ciała. Identyfikowano je po zdjęciach dentystycznych. Nawet rodzinom nie pokazano zwłok, więc można się było tylko domyślać jak bardzo były zmasakrowane. Wprowadzono godzinę policyjną, a po terenie miasteczka uniwersyteckiego plątało się więcej ochroniarzy ubranych po cywilnemu.
                 Przed zakończeniem letniego semestru zniknęła następna ofiara, niczym nie związana z pozostałymi dwiema. Zaroiło się od policjantów i detektywów. Tak bardzo starali się udawać studentów, że na kilometr czuć było, że są glinami. Na lato ośrodek opustoszał. Zostali tylko ci, którzy nie mieli się gdzie podziać. To wtedy ktoś widział tajemnicze cienie, słyszał głosy, niepokojące szepty. Jakaś dziewczyna skarżyła się, że w nocy była molestowana przez nieznaną siłę, o czym naturalnie dziekan nic nie wiedział.       Nawiasem mówiąc, władze uczelni o większości niepokojących zjawisk nie były informowane. Jednak godna podziwu była decyzja dziekana, żeby w sprawy uczelni włączyć łowców potworów. Policja z pobliskiego miasteczka dosyć niechętnie zajmowała się zbrodniami na terenie naszego Uniwersytetu i z ulgą przyjęli wiadomości, że dziekan postanowił spróbować w bardziej niekonwencjonalny sposób złapać sprawcę tych makabrycznych zbrodni. A jeśli nie złapać, to przynajmniej skutecznie się go pozbyć.
                  Ekipa, która przyjechała tego popołudnia była już trzecią od rozpoczęcia jesiennego semestru. Dziekan zaczynał być coraz bardziej zdeterminowany. Pierwsza dała nogę po dwóch dobach. Podejrzewam, że bardziej wystraszyli się samych studentów niż demona grasującego po kampusie. Druga wytrzymała o dzień dłużej i to sam dziekan ich wyrzucił, bo nie robili w zasadzie nic prócz bezcelowego włóczenia się po okolicy i flirtowania z co ładniejszymi studentkami.
                   Nowi wyglądali na profesjonalistów, a koszty eksploatacji ich sprzętu musiały być gigantyczne.

* * *
 
                  Z ciężarówki wysiadły cztery osoby, trzech mężczyzn i kobieta, na widok której Brianowi opadła szczęka, a Gigant zaczął dyszeć jak pies. Chloe przypatrywała się mężczyznom bez zbytniego zainteresowania. Urody co prawda im nie brakowało. Azjata, z prostymi, czarnymi, lśniącymi włosami opadającymi do ramion znudzonym wzrokiem wodził po studentach i okolicy. Miał około trzydziestu lat.  Kiedy jego spojrzenie spoczęło na naszej czwórce nieznacznie uniósł kąciki ust w trudnym do zidentyfikowania grymasie. Przeszył mnie dreszcz. Za jego przykładem poszli pozostali.
                 Kobieta była Nieumarła, jej oczy miały intensywny srebrny kolor, przebijający nawet przez ciemne szkła okularów przeciwsłonecznych. Najstarszy z grupy, na oko pod pięćdziesiątkę, miał krótko ostrzyżone szpakowate włosy, jego sylwetka była wysportowana. Sprawiał sympatyczne wrażenie, choć cała jego postawa krzyczała "trzymaj się ode mnie z daleka". Przez połowę jego twarzy biegła blizna o poszarpanych krawędziach, ciągle jeszcze purpurowa.
                   Chudzielec w tyle miał wytatuowaną całą widoczną powierzchnię ciała. Jego oczy były zaledwie dwoma gorejącymi punkcikami w plątaninie czarnych wzorów. Uszy gładko przylegały mu do pokrytej tatuażami głowy.
                   Wydawało mi się, że to my jesteśmy dziwni, ale Łowcy bili nas na głowę.
                 Dziekan starał się trzymać fason. Chociaż przyzwyczajony był do widoku różnych dziwolągów Pan Tatuaż wywołał w nim konsternację. Gapiliśmy się nie mniej zaskoczeni, Gigant niebezpiecznie wychylił się do przodu. Spijaliśmy każde wypowiedziane prze nich słowo.


Komentarze