Opowiadanie na konkurs

Od czasu do czasu na platformie Sweek, na której mam konto (możecie mnie tam znaleźć pod nickiem KateMill) pojawiają się konkursy na krótkie powiadania. Czasem na 200, 250, 500 a niekiedy na 2000 słów, jak tym razem. Ponieważ tym razem mogą to być opowiadania umieszczone już gdzieś indziej, ale nowe na Sweeku, zamieszczam tutaj swoje pt. "Zdarzyło się pewnego lata". Mam  nadzieję,  że będzie się Wam podobało. Mile widziane komentarze :)

ZDARZYŁO SIĘ PEWNEGO LATA

2018

        W dzisiejszych czasach dostawanie listów należy do rzadkości. A przynajmniej ja nie dostawałam listów. Nawet kartki świąteczne zastąpiłam SMS-ami. Dlatego z ciekawością wyjęłam ze skrzynki zwykłą białą kopertę. Nie było adresata, a dane nadawcy wypisano pochyłymi drukowanymi literami. Miałam ochotę rozerwać kopertę i pochłonąć jej zawartość przed drzwiami, ale siatki z zakupami trochę mi ciążyły, Bartek miał wrócić ze szkoły lada chwila, a obiad ciągle był niegotowy.
        Odłożyłam zakupy na kuchenną wysepkę. Nie bawiłam się w otwieranie koperty nożem. Po prostu rozerwałam cienki papier rękami. Zdjęcia wysypały się na podłogę. Podniosłam je na początku nie rozumiejąc co na nich jest. Drzewa, leśna przecinka, kawałek zarośniętego tatarakiem stawu, jakieś domki w oddali. Jedno zdjęcie było inne. Podczas, gdy tamte były dość stare, to było nowe, miało nadrukowaną datę, pochodzącą sprzed tygodnia. Zdjęcie przedstawiało niewielkie wzgórze, zarośnięte paprociami, spomiędzy nich wystawał ciemny kształt. Otwarty właz.
       Spojrzałam na tył fotografii. Jedno słowo.
       Pamiętasz?
       Serce rozpoczęło galop w piersi. Krew dudniła mi w uszach. BUM. BUM. BUM.
       To chyba jakiś żart.
       Nogi się pode mną ugięły. Przysiadłam na stołku. Tylko spokojnie. Nie denerwuj się. To tylko głupie zdjęcia. Niczego nie dowodzą. Ktoś sobie zrobił głupi żart.

       Nie mam problemów z zaśnięciem. Nigdy nie miałam. Do tego wieczora. Kręciłam się w pościeli, poprawiałam poduszkę. 
       - Mogłabyś się tak nie kręcić? Nie mogę zasnąć. - mamrotał niezadowolony Konrad opatulony swoją połową kołdry, podczas, gdy ja szarpałam za drugą.
        Wyszłam z dużego, małżeńskiego łóżka, mijając pokój Bartka zajrzałam do jego pokoju. Chłopiec spał na boku, kołdra zwisała mu z wystawionej poza brzeg łóżka pupy. Zeszłam cicho na dół, do kuchni.
Z książki kucharskiej, do której nikt poza mną nie zaglądał wyjęłam zdjęcia. Przejrzałam je jeszcze raz. Dokładnie. Jakbym szukała śladów zbrodni.

2000

         Nie chciałam jechać na te wakacje. Byłam wściekła na rodziców, że zmusili mnie do tego cholernego wyjazdu. Miałam trzynaście lat, wydawało mi się, że jestem już dorosła, że mają do mnie zaufanie i mogą mnie spokojnie zostawić w domu na te siedem dni. Najwyraźniej mieli do mnie zaufanie tylko jeśli chodzi o zostawanie samej w domu na jedną noc. Nie bałam się. Lubiłam samotność i pustkę w domu. Za to nienawidziłam ludzi. Wkurzali mnie. Udawali kimś kim nie byli. Mówili rzeczy, których tak naprawdę nie myśleli. W ogóle odnosiłam wrażenie, że tylko powtarzają zasłyszane frazesy, to co wcześniej powiedział ktoś inny, to co usłyszeli w radiu lub w telewizji.
        Domek był mały, ciasny i zimny. Czuć było w nim wilgoć. Mamie i tacie jednak się podobało. Tata zapakował wszystkie swoje wędki i przynęty. Próbował nawet namówić mnie żebym mu nakopała robaków. Ale niech sobie wciśnie do nosa te dziesięć złotych. Nienawidziłam takich obłych robali, wijących się glizd. Robiło mi się niedobrze od samej myśli o nich, a co tu mówić o grzebaniu za nimi w ziemi, a już o dotykaniu ich nie było mowy. Mama do osobnej walizki wpakowała książki, które zamierzała przeczytać. Miała ich tyle, że wystarczyłoby ich na siedem tygodni, a nie siedem dni.
       Był wieczór czwartego dnia kiedy do drzwi naszego domku ktoś zapukał. Otworzyłam, bo byłam akurat najbliżej. Zobaczyłam chudą kobietę z domku, który stał kawałek dalej. Kojarzyłam ją, miała całkiem przystojnego męża i dwójkę dzieci.
    • Dobry wieczór. - przywitała się. - Nie widziałaś dzisiaj Malwinki?
Podeszła mama, odsunęła mnie kawałek. Kobieta spojrzała najpierw na mnie, potem na matkę.
    • Szukam Malwiny. Miała przyjść na kolację, ale się nie zjawiła. Myślałam, że może jest tutaj. Widziałam jak dziewczynki rozmawiały. - wyjaśniła. Starała się być spokojna. Ale widziałam, że jej oczy były szkliste od hamowanych łez, a głos delikatnie się załamuje.
    • Nie. Nie widziałam jej. To znaczy. Widziałam, do południa. Ale mówiła, że ma iść w jakieś swoje sekretne miejsce czy coś. - odpowiedziałam.
    • Jakbyś ją widziała daj mi znać, dobrze? - powiedziała mama Malwiny. Pokiwałam głową.
    • Może trzeba jej poszukać? - zasugerowała mama. - Wie pani, niedługo będzie ciemno, może po prostu Malwina zabłądziła w lesie. Jeśli będą potrzebowali państwo pomocy chętnie z mężem pomożemy.
    • Tak. Dziękuję. Myślałam o tym. Malwina to marzycielka. Ciągle zapomina o różnych sprawach. Poczekam jeszcze godzinę. Dziękuję za chęć pomocy. Dam pani znać. Do widzenia.

            Rodzice jeszcze tego samego wieczoru poszli szukać Malwiny marzycielki. Znałam tę dziewczynę, była rok młodsza ode mnie. Bujała w obłokach i była strasznie dziecinna. Wyobrażała sobie, że w lesie mieszkają jakieś wróżki czy inne bajkowe cholerstwo. Udawałam, że wierzę w jej historie. Było mi jej strasznie żal, bo inne dzieciaki miały z niej ubaw. Zamieniłam z nią kilka słów i słuchałam jej bajdurzenia.      Niestety wrócili po kilku godzinach zmarznięci, zmęczeni i zawiedzeni. Udawałam, że śpię. Specjalnie zostawiłam uchylone drzwi do mojej norki, żeby słyszeć jak rodzice będą rozmawiać. Nie udało się jej odnaleźć. Następnego dnia rano mieli zawiadamiać policję.
        W nocy spadł deszcz i to taki solidny. Była ulewa i burza. Nawet jeśli Malwina zostawiła jakieś ślady, to woda je zmyła i zniszczyła. Przyszła do naszego domku policja wypytywać o dziewczynę, ale niewiele mogliśmy jej pomóc.

2018

        Przypomniałam sobie jak wyglądała Malwina. Nazwiska już nie pamiętałam, chyba nawet jej nie znałam. Gdybym się postarała pomógłby mi Google, ale po co. To była pulchna, dość brzydka dziewczynka. Miała mysie włosy i wielkie, niebieskie oczy. Zawsze nosiła ze sobą aparat fotograficzny. Tak bardzo wierzyła w te bajki o wróżkach, że była pewna, iż któregoś dnia uda jej się je sfotografować. Z tego co potem udało mi się podsłuchać i podpytać u rodziców nigdy jej nie znaleziono. Przeszukano okolicę wiele razy, nurkowie przeszukali jeziorko, ale tam też niczego nie znaleziono. Przykre. Nie wyobrażam sobie co musiała czuć matka Malwiny.
         Wzięłam do ręki zdjęcie z włazem. Pukałam w nie palcem.
         Co chcesz mi powiedzieć?
        Charakter pisma nic mi nie mówił. Nie należał do żadnej znanej mi osoby. Ale nie trudno byłoby zmienić charakter pisma, ja sama miałam co najmniej trzy. Musiałabym poddać ten wyraz dokładnej analizie grafologicznej. Tylko po co?
        Zawsze miała zdolność do opanowywania emocji. Kilka wdechów i spłynął na mnie spokój. Jeśli komuś będzie zależało na kontakcie to odezwie się ponownie. Jeśli nie najwyraźniej ktoś sobie głupio zażartował i lepiej dla tego kogoś, żebym się nie dowiedziała kim jest.

2000

       Malwina stała i gapiła się w ciemną dziurę. Na szyi dyndał jej aparat fotograficzny. Kiedy się pochylała aparat zawisał nad czarnym otworem, a ja wyobrażałam sobie, że wyłania się stamtąd ohydna, zgniła ręka i łapie za ten aparat i wciąga dziewczynę do środka. Wróżki, dobre sobie. Wróżki nie istnieją.
    • Jesteś pewna, że je tam widziałaś? - zapytała naiwnie.
    • Jasne, że tak. To było tylko przez ułamek sekundy. A jak myślisz jak znalazłabym to miejsce? Przecież normalnie go nie widać. - odparłam.

      Tak naprawdę znalazłam to miejsce, bo łaziłam po okolicy znudzona tymi durnymi wakacjami, potknęłam się o wystający korzeń i fiknęłam kozła. Potłukłam kolana i podrapałam sobie twarz, ale o tym Malwina nie musiała przecież wiedzieć. Właz zauważyłam w momencie, gdy zbierałam się z ziemi, klnąc na czym świat stoi.
Gapiłyśmy się teraz w mroczną czeluść. Byłam strasznie ciekawa co tam jest, ale bałam się sama tam wchodzić.
    • Nie wiem czy to dobry pomysł, żeby tam wchodzić. - powiedziała po zastanowieniu się Malwina. - Nie wygląda to na przyjazne miejsce.
    • Myślałam, że chcesz zobaczyć wróżki. - podpuszczałam ją. Popatrzyła na mnie tymi swoimi niebieskimi oczami. Podparła się pod boki.
    • Wiesz... To, że wierzę we wróżki nie znaczy, że jestem głupia. Wejdziemy tam i co? Nie mamy nawet latarek. A jeśli nie będziemy mogły stamtąd wyjść? Jak wezwiesz pomoc? To jest daleko od domków, nikt nas nie usłyszy.
Fakt, smarkula miała rację. W tamtym momencie to, że byłam raptem rok od niej starsza jakoś wyleciał mi z głowy. Uważałam Malwinę za głupie i naiwne dziecko. Niemniej jednak nie mogłam jej odmówić słuszności w tym co powiedziała.
    • Jeśli zorganizuję latarki i jakąś linę to wejdziesz tam? Znaczy razem tam wejdziemy. - szybko się poprawiłam.
    • Nie wiem. Myślę, że tak.

*

    • Hej! - darła się z dołu Malwina. - Nie zostawiaj mnie tak! Jesteś tam?!
Nie widziałam jej z góry, ale doskonale słyszałam. Stałam nad otwartym włazem, pozwoliłam Malwinie iść przodem, ale sama nie zamierzałam się tam pakować.
    • Jak tam jest?
    • Ciemno! Latarka, którą mi dałaś nie działa. - powiedziała. - Pomóż mi wyjść. Drabinka na dole jest zardzewiała i cała się rusza...
Jane, że nie działa. Latarka bez baterii nie będzie działać choćby nie wiem co.
    • Idź poszukać wróżek. - poleciłam.
    • Jesteś świnia! Jak stąd wyjdę naskarżę swojej mamie co mi zrobiłaś!
    • Wiesz jak kończą kapusie? - zapytałam oschłym tonem.
    • Jak? Wypuść mnie stąd. Pomóż mi wyjść. Zawołaj kogoś. Proszę cię. Ja się boję ciemności.
    • Tak! - z całej siły pchnęłam właz. Zamknął się z hukiem.
Spodziewałam się, że będzie słychać spod ziemi wołanie i płacz Malwiny, ale nic takiego nie słyszałam. Nastraszę ją tylko trochę. Niech sobie durna posiedzi pod ziemią, w ciemności, może przestanie wierzyć w te swoje wróżki, jednorożce i inne błazeństwa dla małolatów.

*

    • Malwina! - pochylałam się nad otwartym włazem. Śmierdziało stamtąd stęchłym powietrzem i jeszcze czymś czego nie umiałam zidentyfikować. - Malwina!
Po tym jak ją zamknęłam w bunkrze poszłam pospacerować nad jeziorem, nie było mnie może pół godziny, może godzinę. Kiedy wróciłam i otworzyłam właz w środku panowała cisza. Spodziewałam się, że Malwina będzie tuż przy dziurze i jak tylko otworzę usłyszę jej wołanie.
    • Hej! Słyszysz mnie?! - zawołałam ponownie. - Malwina!
Kurde. Może zemdlała ze strachu? Albo nie daj Boże gdzieś polazła i się zgubiła. Nie chciałam tam wchodzić, szczególnie, że ta drabinka mogła faktycznie być zardzewiała i mogła odpaść. Wtedy i ja ugrzęzłabym na dole.
    • Malwina. Już mnie nastraszyłaś. - krzyknęłam. - Przepraszam. Słyszysz? Już więcej nie będę taka okropna dla ciebie. Malwina, do cholery!
Odpowiadała mi cisza. To przestało być zabawne. Poświeciłam do dziury latarką. Ale nie zobaczyłam w dole Malwiny. Rozejrzałam się dookoła w poszukiwaniu jej aparatu fotograficznego. Powiedziałam, jej żeby go zdjęła gdy będzie schodzić, żeby jej nie przeszkadzał. Nie chciałam z nim paradować, na wszelki wypadek gdyby mnie ktoś zobaczył. Teraz nie było też nigdzie aparatu. Może jakoś stamtąd wyszła? Zabrała aparat i wróciła do domu.
Na wszelki wypadek zeszłam kilka stopni w dół. Ciarki przebiegały mi po plecach. Jedną ręką trzymałam się szczebla, drugą świeciłam w dół omiatając pomieszczenie. Ja bym tam umarła ze strachu. Nigdzie jednak nie zobaczyłam Malwiny. Nie było po niej żadnego śladu. Może rzeczywiście jakoś się wydostała?
Wróciłam do domku, a potem nikomu się nie przyznałam do zamknięcia Malwiny w opuszczonym bunkrze.

2018

Za każdym razem, gdy wracałam do domu i otwierałam skrzynkę na listy spodziewałam się ujrzeć białą kopertę.
Po dwóch tygodniach kiedy życie wróciło do stałej rutyny w skrzynce czekała na mnie biała koperta. Zaadresowana tym samym charakterem pisma. Na moment serce mi stanęło.
    • Od kogo to? - zainteresował się Bartek zaglądając mi przez ramię.
    • Od przyjaciółki. - odparłam szybko i wcisnęłam kopertę do torebki. Syn pobiegł do domu. Miałam tylko nadzieję, że nie powie Konradowi o liście.

       Dopiero późnym wieczorem nadarzyła się okazja by zajrzeć do koperty. W domu panowała cisza, Konrad pracował na komputerze na górze, Bartek już spał. Siedziałam w kuchni. Tym razem nie spieszyłam się tak z otwieraniem przesyłki. Przez papier wyczułam zdjęcia. Kolejne. Dlaczego ktoś mi je wysyłał? Przecież nic nie zrobiłam Malwinie. Nie było jej w tym cholernym bunkrze kiedy go otwarłam.
       Czułam pokusę, żeby wyrzucić kopertę do śmieci nawet jej nie otwierając, ale z drugiej strony byłam ogromnie ciekawa co jest w środku.
        Na blat wysypały się kolejne zdjęcia.
        Czerń otwartego włazu.
        Owalny krąg światła latarki na brudnej podłodze bunkra.
        Fragment błękitnego nieba z samotną chmurą.
        Nieruchoma dłoń z połamanymi paznokciami, pod paznokietkami ciemne półksiężyce brudu.
       Oświetlona latarką twarz Malwiny. Mrużyła oczy przed światłem. Miała ciemne smugi na policzkach, błyszczącą od łez twarz, poczochrane włosy i usta zaklejone taśmą.
       Miała na imię Malwina. I przestała wierzyć we wróżki.


Komentarze